Prowokacja

Ćwir-ćwir - wróbelki hasały radośnie między gałązkami żywopłotu, ciesząc się z pięknej pogody, z tego być może ostatniego już ciepłego dnia jesieni. Drzewa i krzewy pyszniły się swoimi klejnotami w najrozmaitszych kolorach i odcieniach, drżącymi listkami oczekującymi z niepokojem pierwszego silnego wiatru, który porwie je w ich jedyną podróż. Dwa młode psiaki brykały beztrosko po trawniku, fikając koziołki i powarkując groźnie - na niby.

Pan Jarosław Kwiatek z właściwym sobie wdziękiem zbiegł po schodkach, przytrzymując ręką kapelusz.

Obiad, który przed chwilą skonsumował, doskonale wpłynął na jego samopoczucie (aczkolwiek nie obyło się bez małego - o, nie przesadzajmy, zupełnie nieistotnego - zgrzytu) i teraz, zadowolony, rozkoszował się krajobrazem skąpanym w słonecznym świetle. Przystanął na chodniku i chwilę namyślał się, jak spędzi dalszy czas: może przechadzka po parku albo spacer wzdłuż rzeki zakończony wizytą w knajpce, a może...

Ale widzimy, że niektórzy Czytelnicy (a zwłaszcza Czytelniczki, które pana Kwiatka - zaznaczmy: nie bez powodów - obdarzyły głęboką sympatią) czują się zaniepokojeni owym przemilczeniem, owym niesłychanym pominięciem tak przecie istotnego zagadnienia, jakim niewątpliwie jest najważniejszy w ciągu całego dnia posiłek.

I już wiemy: na nic zdadzą się nasze wykręty, nasze wymigi, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że nic się nie stało, że cały ten obiad można ot tak puścić w niepamięć jak byle pierwsze lepsze śniadanie albo bułkę z masłem zjedzoną pospiesznie między lekcjami.

O pisarska dolo! A nie było to zamilczeć zupełnie, nie nadmieniać nic o żadnym obiedzie, odwrócić uwagę Czytelnika opisem brązowej marynarki naszego bohatera, z wielkimi błyszczącymi srebrnie guzikami, lub chociażby wspomnieć o jego zamiarze nabycia pieska (a jakże!) - takiego małego kudłatego hau-hau, co będzie ganiał sąsiada po schodach i śmiechu co niemiara... Ale cóż, stało się - niech to będzie przestroga na przyszłość, sami jesteśmy sobie winni i musimy jakoś z tego wybrnąć. Chociaż Bóg nam świadkiem, lepiej byłoby o tym zamilczeć.

Więc cóż takiego zdarzyło się tam, w owej sali stołowej zdobionej błyszczącymi kolumnami, gdzie - jak go wołają przyjaciele - Jaruś jada codziennie (prócz niedziel) obiadek złożony z dwu wyszukanych, acz niekłopotliwych dań, obsługiwany przez młode kelnerki w kusych fartuszkach z koronkowymi kołnierzykami? (Ach! spokojnie, drogie Panie, doprawdy nie ma powodów...). Cóż takiego wydarzyło się w owym feralnym czasie między południem czasu miejscowego a trzema kwadransami potem, co rzuciło się cieniem na całą przyjemność obiadowania (a może i - podświadomie - na dalszy przebieg owego pięknego a tajemniczego dnia) i wywołało srogi mars na pogodnym i dobrodusznym zazwyczaj obliczu pana Kwiatka?

Zaprawdę! nie o kusy fartuszek tu poszło ani o dowcipne słówko, które Jaruś szepnął do ucha kelnerce, gdy ta pochyliła się z wdziękiem, stawiając niewielki talerzyk wypełniony po brzegi ciasteczkami z kremem w kształcie serduszek - po czym zarumieniła się prześlicznie. Nawet sprzeczka z tym facetem, chudym jak patyk sknerą z olbrzymim nosiskiem, który wykupił abonament i teraz rządzi się jak jaki królewicz, chlipiąc rosół i kolebiąc się na krześle, nie miała tu nic do rzeczy.

Jeszcze gorzej?!

Cóż może być gorszego dla szlachetnego gentlemana niż przypuszczalny afront ze strony nierozumnego podlotka, nie potrafiącego należycie docenić intencji mędrca, albo ohydna potwarz, podła insynuacja cwanego drania, od którego nie sposób żądać satysfakcji?

A jednak!

Och, zachowajcie spokój: Wy, czcigodne matrony, które drżącą ręką przewracacie karty tej księgi, Erynie siwowłose, służące radą i pociechą; Wy, panie nadobne, Dejaniry tajemniczookie, z otwartym sercem przyjmujące zagubionych nieszczęśliwców; i Wy dziewczęta, filutki długonogie, gotowe na największe poświęcenia. Stała się rzecz straszna, ale przecież On zwyciężył (chociaż powiedzmy otwarcie: nie przyszło mu to łatwo: ileż trudu i hartu ducha wymagało od naszego ulubieńca to niecodzienne, niepospolite wydarzenie, które wstrząśnie każdą czułą i inteligentną istotą!).

Ale do rzeczy, bo widzimy, że niecierpliwość wzbiera w sercach naszych Czytelniczek. Co takiego spotkało pana Kwiatka, że będzie im spędzać sen z powiek przez najbliższe trzy tygodnie? Wykrztuśmy to z siebie wreszcie! Tak!

Spotkała go potworność niesłychana, okrutna i poniżająca, przy której blednie wszystko, co dotychczas widziały nasze oczy: jawny wyraz moralnego wyuzdania niższych klas społecznych, przykład despotyzmu, głupoty i krótkowzroczności panujących elit, konsekwencja ogólnonarodowej miernoty i włóczenia trupa po rozstajach. Spotkało go to: kisiel do popijania!

Komentarze