Rower

Marzenia tak opanowały mnie, że widziałem przed sobą niby na jawie Dolinę Szwajcarską, tłumy dam wyglądających jak różnobarwne kwiaty, legiony mężczyzn we frakach i białych krawatach, lud wiejski w sukmanach, lud podmiejski w garniturach z Pociejowa... Wtem - zbudził mnie turkot. Gdzie jestem?... Aha!... na szosie... Z prawej i lewej strony widzę rozległe pola zasiane żytem i pszenicą... widzę z daleka jakąś chatę otoczoną drzewami, a naprzeciw mnie o kilkadziesiąt kroków elegancki powóz zaprzągnięty w pyszne kare konie. Na koźle furman i lokaj w liberii, zaś w głębi powozu dama w popielatym jedwabnym płaszczyku i czarnym kapeluszu, który przepasuje biały welon.

Jakaż ona piękna!... I gdzie ja widziałem tę twarz?... te oczy?... Skąd to uczucie braterstwa pomiędzy mną a nie znaną mi kobietą?... Jestżem ofiarą przywidzeń czyli też świadkiem wzniosłej prawdy, że - kiedyś, w przedbytowym istnieniu, tworzyliśmy jedną całość?...

mężczyzna na rowerze
Już powóz przejechał... O nie!... ja muszę jeszcze raz spojrzeć na nią... muszę ją choćby wzrokiem zapytać: tyżeś to czy nie ty?... Jestżeś tą, którą przeczuwałem w marzeniach, widywałem w czasie bezsennych nocy?....
Muszę dogonić powóz, muszę ją zobaczyć... Zawracam...
Trrrach!... Wjechałem na szkło rozbitej flaszki i przerznąłem obręcz roweru.
- Bodajże cię milion sto tysięcy...

Cykliści nieraz spadają ze swych maszyn, czasami nawet w sposób niebezpieczny. Ale takiego kozła, jakiego ja wywróciłem w tej chwili, chyba jeszcze nie widziano na ziemi!...

No i ja go nie widziałem. Usłyszałem tylko syk pneumatycznej obręczy, uczułem, że rower zatrzymał się. Coś podrzuciło mnie na siodełku, coś oderwało nogi od pedałów, coś machnęło mną i cisnęło na szosę, aż głowa znalazła się na cal od przydrożnego kamienia... Jeden, jedyny cal!.... i wszystkie moje pomysły, mój bank, moje zasługi dla społeczeństwa, wszystko zakończyłoby się na publicznej drodze, w odległości trzydziestu wiorst od Warszawy. Siadam na ziemi... Ach!... jakże mnie boli prawa noga.. Złamana?... Aj!... Na szczęście nie złamana, tylko rozbita... Aj!... (...)

Aj!... moja noga... moja noga!... Trzydzieści wiorst od Warszawy, a dziesięć od najbliższej stacji kolejowej No, i co ja teraz będę robił?... w jaki sposób dostanę się do miasta.... Łaska boska, że nie skaleczyłem nogi, tylko stłukłem... Tak, ale mogłem odbić ciało od kości...
Na szosie nie widać ani jednej furmanki... Szczęściem, na prawo od szosy, w odległości pół wiorsty, dostrzegam porządną chatę i budynki gospodarskie... Obok stoi krzyż, widocznie mieszkają tam ludzie pobożni, a więc i litościwi...

Z trudnością dowlokłem się do rowu i przyciągnąłem nieszczęsną machinę. O, tom się urządził!... W przedniej obręczy dziura tak wielka, że szczur mógłby się w niej schować, lewy pedał zgięty, a kierownik skrzywiony Przypuściwszy, że z kierownikiem, a nawet z pedałem poradziłbym sobie, to już takiej dziury w pneumatyce zalepić nie potrafię. Wszystko to zaś trafiło mi się o trzydzieści wiorst od Warszawy!... (...)

Nie wiem, czy który z uczonych lub poetów zwrócił uwagę, że rower jest nie tylko istotą żyjącą, ale - bardzo wrażliwą, bardzo subtelną. Łączy on w sobie przymioty arabskiego konia i ptaka. Jest tak lekki, że prawie unosi się w powietrzu - w czasie wyścigów okazuje szaloną ambicję - na równej drodze toczy się jak kula, na nierównej drży, na niepewnej chwieje się, pod górę wdrapuje się z trudnością jak szlachetny rumak, którego zaprzęgnięto do wozu. Ale za to z góry - leci na skrzydłach...

A teraz proszę sobie wyobrazić, że ta istota nerwowa i delikatna otrzymała ciężką ranę... Co się z niej stanie?... Oczywiście trup... Toteż kiedy wlokłem mój rower ze zgiętym pedałem, skrzywionym kierownikiem i rozdartą obręczą, zdawało mi się, że z pola bitwy uprowadzam ranionego przyjaciela, który ma przestrzelone płuca, nie może iść na zataczających się nogach i co krok mdleje...

Nareszcie doszedłem szosą do drogi bocznej, pełnej piasku, kijów i wybojów, która miała mnie doprowadzić  do zbawczej chaty. To była droga!... Mój nieszczęsny rower już wcale nie chciał iść, bezwładnie uwiesił mi się na rękach i wciąż upadał. Co wycierpiałem w czasie tej piekielnej podróży, nawet Dante nie potrafi opisać...
rowery

Bolesław Prus: Ze wspomnień cyklisty
Zdjęcia:
Mężczyzna na rowerze (Niemcy, lata dwudzieste, Wikimedia Commons)
Zderzenie rowerów na ścieżce (Kanada, 1897, vintag.es)

Komentarze

  1. Nieśmiertelny klasyk, nieco rozczulający... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie to mnie zadziwia, że najdawniejszym kompozytorem, o którym wprost czytałem, że jeździł na rowerze był Gustaw Mahler. Że też on, a nie Mozart, albo Haydn, tym bardziej...
    Do Mahlera rower mi nie pasuje. Prędzej lokomotywa, chevrolet, czy inna rakieta Saturn V...

    OdpowiedzUsuń
  3. PAK,
    Na pewno jeździł na rowerze Chausson - niestety nie miał tyle szczęścia co Prus i jedną z takich przejażdżek przypłacił życiem :)
    A i nie wiem, jak tam Josef Strauss - napisał "rowerową" polkę, to mógł na jakiejś drezynie jeździć. Mozart do roweru by pasował, ale żył cokolwiek za wcześnie :)

    a capella,
    bo ja wiem... to jest jednak dość humorystyczne i podszyte ironią :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, jedno nie przeczy drugiemu:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz