Trzpioty

Wyjrzawszy rankiem przez okno, zobaczyłem dzięcioła zajadającego w najlepsze skórkę słoniny wywieszoną dla sikorek. Dwie bogatki przypatrywały się temu procederowi z dala, nastroszone i skonfundowane. Przyleciała trzecia, usiadła trochę bliżej, skoczyła z gałęzi na gałąź, zbliżając się do tamtego obżartucha. Ale więcej odwagi nie miała, więc potem już tylko, szczebiocąc od czasu do czasu, gapiła się na owo monstrum, wielkie, dziobate, a na dodatek wystrojone w dziwną czerwoną czapeczkę i tak samo jaskrawe i groteskowe podogonie.

A dzięcioł zajadał - nie zważając na zazdrosne spojrzenia sikor, na ich oburzone trele morele. Poprawiał tylko co chwilę pozycję, uczepiony kołyszącej się na wietrze skórki.

Ale nie tylko sikorki mu się przyglądały. Na ziemi, w odległości jakich pięciu, może sześciu metrów, w miejscu osłoniętym od wiatru i śniegu, za stertą drewna siedział Kicio. I rozczulonym wzrokiem wpatrywał się w dzięcioła, nie spuszczając go ani na moment z oczu. Zaś ślady kocich łap odciśnięte w śniegu świadczyły, że swoje nadzieje Kicio próbował już urzeczywistnić. Jednak wysokie zaspy od zamiaru go odwiodły - zawrócił w pół drogi i grzęznąc w śniegu po swoje kocie pachy, dotarł pod stertę drewna. I teraz już tylko sobie marzył, wzdychając tęsknie od czasu do czasu.

Dmuchnęło mocniej: gałęzie poruszyły się, skórką rzuciło na boki, dzięcioł odpadł od niej i chwycił się bliskiej gałązki. Gdzieś w dali zaskrzypiała furtka i wszystkie ptaki, jak na komendę, poderwały się do lotu. Sikory jedynie zmieniły miejsca na wyżej położone, dzięcioł zaś wzniósł się w powietrze i odfrunął - odprowadzany najpierw podekscytowanym, a potem zawiedzionym spojrzeniem kota, który aż uniósł się na tylnych łapach.

Wreszcie laba dla sikor. Dopadły skórki trzy naraz, po chwili zjawiła się czwarta. Lecz po krótkiej, wrzaskliwej bójce na słoninie zostały tylko dwie. Któraś z odgonionych doskakiwała czasami, znowu robił się zgiełk i krzyk i znowu pozostawały dwie. Tylko czy te same, czy już inne, tego nie byłem w stanie stwierdzić.

Znowu coś zabrzęczało i sikory pierzchły. Nie na długo wszak. Jednak teraz zjawiła się nowa konkurencja: wróble. Nieszczególnie im co prawda szło dziobanie ze skórki kołyszącej się na wietrze, lecz braki w akrobatyce nadrabiały uporem i animuszem, wrzeszcząc i drocząc się z sikorami.

A kot ziewał.

Komentarze