Jesienne koty
Jest tak jakoś, że o jesieni pisze się tylko przy jesieni, czasem wcześniej, czasem trochę później, gdy już szaruga i ziąb na dworze, ale zawsze to jest przy jesieni - kto by o jesieni pisał przy wiośnie? I jesień jest w tym nawet trochę poszkodowana, bo o lecie czy o wiośnie piszemy nieraz, gadamy nie tylko przy lecie czy przy wiośnie, ale i w zimie czasem, a i o lecie przy wiośnie, i o wiośnie przy lecie... No, ale jak już jesień przyjdzie, to przy niej ani o wiośnie, ani o zimie, ani o lecie, tylko o jesieni. To może i jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie, co?
Tylko jeśli mam być szczery, to wcale mi się o jesieni pisać nie chce. Nie żeby specjalnie o jesieni, bo w ogóle mi się pisać nie chce. A co mi się chce? A nic. Siedzieć przy oknie albo na pniaku pod lasem, gdy ciepło, gdy słonko grzeje, i patrzeć, jak ta jesień przychodzi, jak ukradkiem i niepostrzeżenie zajmuje miejsce lata, jakby wcale nie przychodziła, ale jakby w tym lecie była od zawsze, od pierwszych listków. I słuchać, jak to lato puścieje, jak milkną ptaki, jeden za drugim, i świerszcze, a potem i muchy, i wszystko inne, i tylko wiatr poświstuje wśród pól i drzew. I pociągać nosem, i wąchać tę jesień, czy to ta sama co dawniej, czy może jaka inna tym razem przyszła. Siedzieć i patrzeć. Bo zawsze jest tylko patrzenie.
Powiesz może, że jeszcze za wczas na pisanie o jesieni? A dlaczego ma być za wczas? Na pisanie o jesieni nigdy nie jest za wczas, a tylko się niektórym zdaje, że jest. Ale do czasu, bo wcześniej czy później do każdego przyjdzie ta jesień, po której już będzie wiedział, że na pisanie o jesieni nigdy nie jest za wczas. A już szczególnie, gdy połowa sierpnia minie, to najwyższa pora, by zacząć pisać, myśleć o jesieni. A może nawet wcześniej - jest taka chwila gdzieś między lipcem a sierpniem, między sierpniem a lipcem, kiedy przestają śpiewać skowronki. Czasem trochę wcześniej, czasem później, ale zawsze przestają, i od zawsze. Wczoraj jeszcze śpiewały, a dziś już na polach cicho, najwyżej świerszcz się odezwie, wróbel z daleka. I gdy zboża wykoszone, gdy ścierniska naokoło, to już jesień, choćby i nawet lipiec był. To już coś się skończyło, już teraz rok ma z górki, a my razem z nim, coraz prędzej. I tylko gdzieś tam idą lwy nie wiedząc, póki świetnieją, o żadnej słabości.
No. To idę i ja. Posiedzieć na tym pniaczku pod lasem, pogoda w sam raz, słonko grzeje, póki jeszcze grzeje. Ścierniska już orzą, to sprawdzę, czy rola pachnie wciąż tak samo, czy to wciąż ta sama jesień co zawsze, czy może jaka inna. Bo jak inna, to czort z nią. Na co mi inna? Po co? Na inną jesień już za późno, inna jesień to mogłaby przyjść na wiosnę, tylko kto na wiosnę będzie pisał, myślał o jesieni? No, niektórzy będą, ale co z tego? Poza pniaczkiem pod lasem, gdy słonko grzeje, i tak nic lepszego nie wymyślą... bo nigdzie nie można pozostać.
Tylko jeśli mam być szczery, to wcale mi się o jesieni pisać nie chce. Nie żeby specjalnie o jesieni, bo w ogóle mi się pisać nie chce. A co mi się chce? A nic. Siedzieć przy oknie albo na pniaku pod lasem, gdy ciepło, gdy słonko grzeje, i patrzeć, jak ta jesień przychodzi, jak ukradkiem i niepostrzeżenie zajmuje miejsce lata, jakby wcale nie przychodziła, ale jakby w tym lecie była od zawsze, od pierwszych listków. I słuchać, jak to lato puścieje, jak milkną ptaki, jeden za drugim, i świerszcze, a potem i muchy, i wszystko inne, i tylko wiatr poświstuje wśród pól i drzew. I pociągać nosem, i wąchać tę jesień, czy to ta sama co dawniej, czy może jaka inna tym razem przyszła. Siedzieć i patrzeć. Bo zawsze jest tylko patrzenie.
Powiesz może, że jeszcze za wczas na pisanie o jesieni? A dlaczego ma być za wczas? Na pisanie o jesieni nigdy nie jest za wczas, a tylko się niektórym zdaje, że jest. Ale do czasu, bo wcześniej czy później do każdego przyjdzie ta jesień, po której już będzie wiedział, że na pisanie o jesieni nigdy nie jest za wczas. A już szczególnie, gdy połowa sierpnia minie, to najwyższa pora, by zacząć pisać, myśleć o jesieni. A może nawet wcześniej - jest taka chwila gdzieś między lipcem a sierpniem, między sierpniem a lipcem, kiedy przestają śpiewać skowronki. Czasem trochę wcześniej, czasem później, ale zawsze przestają, i od zawsze. Wczoraj jeszcze śpiewały, a dziś już na polach cicho, najwyżej świerszcz się odezwie, wróbel z daleka. I gdy zboża wykoszone, gdy ścierniska naokoło, to już jesień, choćby i nawet lipiec był. To już coś się skończyło, już teraz rok ma z górki, a my razem z nim, coraz prędzej. I tylko gdzieś tam idą lwy nie wiedząc, póki świetnieją, o żadnej słabości.
No. To idę i ja. Posiedzieć na tym pniaczku pod lasem, pogoda w sam raz, słonko grzeje, póki jeszcze grzeje. Ścierniska już orzą, to sprawdzę, czy rola pachnie wciąż tak samo, czy to wciąż ta sama jesień co zawsze, czy może jaka inna. Bo jak inna, to czort z nią. Na co mi inna? Po co? Na inną jesień już za późno, inna jesień to mogłaby przyjść na wiosnę, tylko kto na wiosnę będzie pisał, myślał o jesieni? No, niektórzy będą, ale co z tego? Poza pniaczkiem pod lasem, gdy słonko grzeje, i tak nic lepszego nie wymyślą... bo nigdzie nie można pozostać.
*
Podzielam zamiłowanie do tego medium jakim jest pniaczek. Mam jakieś nieodparte wrażenie, że tylko sławnianie potrafią z niego korzystać i im dany jest jako kontemplacyjny atrybut. Co do jesieni, to ludzie zarówno w wymiarze surowym, jak i tym landszaftowym nie zasługują. Niczym. Natomiast to co im się należy: lato w samochodzie z klimatyzacją, zima w hipermarkecie, a wiosna z fototapetą na ścianie.
OdpowiedzUsuńEch, pniaczek... szczerze mówiąc, trochę go zaniedbałem tego roku. Trzeba by doń zajrzeć, póki jeszcze jesień :)
OdpowiedzUsuńLubię jesień, ale ciepłą, pełną kolorów. Lubię ten nastrój nasycenia w przyrodzie, spokój . Taka chwila zadumy. I lubię jesienny las. I jesienne Bieszczady.
OdpowiedzUsuńJa tam lubię nawet słotę, trzeba się tylko odpowiednio ubrać i do spacerów taka pogoda lepsza niż letnie upały :)
OdpowiedzUsuń