Telepatia
Nieco przemyśleń sprowokowanych komentarzami pod poprzednią notką. Co jakiś czas o takim czy innym "spektaklu" telepatycznym można usłyszeć albo wyczytać, jednak w kontrolowanych eksperymentach - a przeprowadzono ich trochę - jakikolwiek efekt tego typu nie został zaobserwowany; co wspomniane zjawiska sprowadza w zasadzie do takiego czy innego fantazjowania.
Notabene do konfrontacji Lema z takim atletą doszło w rzeczywistości, nie pamiętam tylko, czy był to planowany eksperyment, czy inne spotkanie (zdaje się jakoś zainscenizowane przez niemieckiego wydawcę pisarza, ale głowy nie dam). Efekt był taki, że telekinetyczny atleta, po kilku nieudanych próbach oddziaływania siłą woli, winę za swoje niepowodzenie zrzucił na Lama, stwierdzając, iż ten zakłóca jego pole...
Najsłynniejszym atletą telekinetycznym był zdaje się Uri Geller, ale historia jego przekrętów jest chyba powszechnie znana.
Powszechnie znanym w psychologicznej praktyce jest fakt zapamiętywania zdarzeń jakoś istotnych i rugowania z pamięci tego wszystkiego, co zostanie uznane za nieznaczące, co nie miało wpływu na nasze emocje. Przeczuć mamy bez liku, zapamiętujemy zaś tylko te, które się "sprawdziły", i na tym co niektórzy budują swoje przekonania o rozmaitych intuicjach. Tymczasem gdyby każdą z nawiedzających nas myśli o charakterze przeczucia zanotować, a potem wśród nich policzyć te, które się sprawdziły, to wynik okaże się nieistotny statystycznie - czyli nie "odgadujemy" więcej niżby to wynikało z matematycznego prawdopodobieństwa (i nie więcej niż ci, którzy żadnych telepatycznych czy intuicyjnych skłonności u siebie nie znajdują).
Inną sprawą jest doszukiwanie się telepatii wśród rozmaitych oddziaływań interpersonalnych, w których dochodzi do pozaświadomej i pozawerbalnej komunikacji - z czego nie zdajemy sobie sprawy. Najłatwiej będzie to wytłumaczyć na przykładzie pewnego konia z początku ubiegłego wieku - konia o imieniu Mądry Hans.
Otóż zwierzę, wcześniej wyćwiczone, potrafiło stukając kopytem, odpowiadać na rozmaite pytania zadawane przez opiekuna - pytania na tyle różnorodne i wymagające minimalnego choćby abstrahowania, że nie sposób zjawisko podpiąć wprost pod jakąś koncepcje uczenia się czy warunkowania; wyglądało, że Hans rzeczywiście ma swój rozum. W rozwikłaniu zagadki pomógł dopiero kontrolowany eksperyment, który polegał na oddzieleniu konia i osoby zadającej pytania tak, że nie mogli się widzieć. Gdy Hans nie widział pytającego, nie był w stanie wystukać kopytem poprawnej odpowiedzi, trafność spadła z około dziewięćdziesięciu do ledwie kilku procent.
Okazuje się, że naszymi ruchami, sposobem zachowania, tonacją głosu, etc. przekazujemy, nie zdając sobie z tego sprawy, bardzo wiele informacji, które ktoś inny może odebrać i odpowiednio zinterpretować - i zadziałać według przekazywanych wskazówek, również nie zdając sobie z tego sprawy. Zachodzi to zwłaszcza w przypadku osób, które się dobrze znają, jednak nie jest to warunek konieczny - Hans "odpowiadał" także na pytania zadawane przez obcych ludzi, z czego wniosek, że istniej pewna gama wspólnych nieświadomych zachowań warunkowanych czy to biologicznie, czy kulturowo. Więc gdy spostrzegłszy kogoś, nagle poczujemy to czy owo, wcale nie telepatia to będzie, lecz syndrom Mądrego Hansa (który, tak na marginesie, wcale zbyt mądry nie był...).
Wydaje się zresztą, że kontakt wzrokowy nie jest tu konieczny. Przez długi czas o telepatię podejrzewano rozmaite gatunki zwierząt - by wytłumaczyć ich tajemnicze zachowania. Z czasem okazało się, że decydującą rolę ogrywają takie czy inne tropizmy, rzekoma telepatia daje się wytłumaczyć wyostrzeniem rozmaitych zmysłów: samiec pewnej ćmy potrafi z odległości kilometra namierzyć samicę i lecieć do niej węchowym śladem jak po sznurku. Podobnie jest z termicimi kopcami, budowanymi jednocześnie przez kilka brygad, które "dogadują" się na drodze zapachowej. Przykłady można mnożyć.
I jeszcze jeden sposób oddziaływania, będący jakimś rodzajem autosugestii, samooszukiwania. Gdy Roentgen odkrył promienie X, pewien francuski profesor, René-Prosper Blondlot, niesiony na fali patriotyzmu, odkrył promienie N (nie mylić z promieniowaniem neutronowym, które również bywa określane jako "n"). Badania potwierdzili inni, promienie zaczęto wykrywać w coraz to nowych sytuacjach, wielu doświadczało ich działania, które miało przejawiać się miedzy innymi tym, że w słabo oświetlonym pomieszczeniu człowiek może dojrzeć rzeczy wcześniej niewidoczne (np. godzinę na zegarze). Notabene promienie te miały jeszcze jedną niepokojącą właściwość: ich działanie dostrzegali jedynie Francuzi oraz bodaj kilku Anglików, inni musieli obejść się smakiem, a już zwłaszcza Niemcy nie byli w stanie niczego zaobserwować.
Sprawę rozgryzł ten trzeci - pragmatyczny i bezczelny Amerykanin: Robert Wood, profesor fizyki na jednym z amerykańskich uniwersytetów. Ten się nie ceregielił, tylko podczas jednego z eksperymentów zamienił po kryjomu metalowy pręt, mający emitować promieniowanie, na drewniany, oraz "zepsuł" jeden z przyrządów, wyciągając z środka istotną do działania całości część. Mimo to eksperyment się powiódł. Weryfikatorzy dostrzegali w mrocznym pomieszczeniu pewne rzeczy, o ile promienie N, emitowane przez drewniany kołek i zepsuty przyrząd, były włączone. A byli to poważni ludzie, którym nie w głowie proste oszustwa - widzieli, co chcieli widzieć, i byli przekonani, że wszystko to zachodzi naprawdę. To kolejna z właściwości naszej ułomnej psychiki - gdy się czegoś spodziewamy, a zwłaszcza gdy czegoś pragniemy, gdy mamy w czymś interes, możemy to jak najbardziej fizycznie "odczuć", mimo że żadne faktyczne oddziaływanie nie zachodzi.
Takie psychiczne leczenie można wspomóc (lub wyzwolić) aplikując pacjentowi placebo. Na przykład przy pewnym rodzaju brodawek lekarz zapisuje choremu maść nie mającą żadnych leczniczych właściwości - mimo to po pewnym czasie smarowania brodawki znikają. Samo przeświadczenie pacjenta o skuteczności leku wystarczy, by naczynia krwionośne brodawek zaczęły obumierać. Niestety, lekarz sam siebie tym sposobem nie wyleczy, gdyż zna zasadę działania.
To zjawisko jest poważnym problemem przy testowaniu nowych medykamentów, jako że nastawienie pacjenta może zafałszować właściwe działanie badanego specyfiku. Poprawa stanu chorego może wynikać z autosugestii - i może to to być zarówno poprawa rzeczywista, jak w przypadku obumierania brodawek, jak też i urojona: choremu może się wydawać, że czuje się lepiej, mimo że jego faktyczny stan się nie zmienia.
Dlatego też w takich badaniach stosuje się tzw. podwójną ślepą próbę. Dwie grupy pacjentów otrzymują tak samo wyglądający lek, z tym że w jednej grupie jest to badana substancja czynna, w drugiej zaś - placebo. Jednocześnie - i do tego sprowadza się "podwójność" próby - lekarze mający bezpośredni kontakt z pacjentami również nie wiedzą, kto dostaje lek, a kto jego imitację. Chodzi tu o wyeliminowanie syndromu Mądrego Hansa, a więc pewnych nieświadomych sugestii ze strony personelu medycznego. To już chyba najlepiej świadczy o stopniu naszego uwikłania w przeróżne wpływy i zależności, z których nie zdajemy sobie sprawy - wpływy jak najbardziej z "tego świata", jednak dla szeregowego śmiertelnika nieodgadnione.
Telekineza
To fachowa nazwa tego przesuwania przedmiotów siłą woli, za pomocą myśli tylko - czy co tam jeszcze kto chce. Swego czasu zagorzałym krytykiem działań na odległość był Stanisław Lem, który wymyślił nawet eksperyment mający zjawisko w jednoznaczny sposób weryfikować. Eksperyment z jednej strony łatwy do przeprowadzenia, a z drugiej - i tu przejawiała się wszechobecna Lemowa ironia - nienadwyrężający zbytnio owej woli telekinetycznych atletów. Delikwent taki miast mordować się z jakimś przedmiotem o znacznej masie (jak łyżka czy widelec, bo w tym atleci najbardziej gustują) miałby tylko poruszyć wskazówkę czułego galwanometru, do czego wystarczy nawet lekkie zawirowanie powietrza. Oczywiście by nasz telekinetyk nie pomagał sobie dmuchaniem, galwanometr byłby odpowiednio zabezpieczony. Że zaś poruszenie wskazówki powoduje, iż w uzwojeniach przyrządu generuje się siła elektromotoryczna, to i wystarczy ją zmierzyć, by stwierdzić, że wskazówka choćby minimalnie drgnęła.Notabene do konfrontacji Lema z takim atletą doszło w rzeczywistości, nie pamiętam tylko, czy był to planowany eksperyment, czy inne spotkanie (zdaje się jakoś zainscenizowane przez niemieckiego wydawcę pisarza, ale głowy nie dam). Efekt był taki, że telekinetyczny atleta, po kilku nieudanych próbach oddziaływania siłą woli, winę za swoje niepowodzenie zrzucił na Lama, stwierdzając, iż ten zakłóca jego pole...
Najsłynniejszym atletą telekinetycznym był zdaje się Uri Geller, ale historia jego przekrętów jest chyba powszechnie znana.
Telepatia
Skoro telekinezę żeśmy już objaśnili, pora przejść do kolejnego zagadnienia - telepatii. Niedawno Ramzel zastanawiał się, czy nie posiada czasem takowych zdolności. Ja tam nie wiem, mogę jedynie stwierdzić, że i tutaj próbowano rozmaitych eksperymentów i w warunkach kontrolowanych niczego nie udało się wykazać. Istnieje natomiast wiele zagadnień i problemów realnych, które przetworzone w psychice mogą powodować rozmaite subiektywne "telepatyczne" doznania. Wiąże się to zresztą nie tylko z telepatią, czyli przekazywaniem myśli na odległość, lecz również z rozmaitymi rodzajami przeczuć i intuicji. Z pomocą przychodzą nam tu psychologia i statystyka.Powszechnie znanym w psychologicznej praktyce jest fakt zapamiętywania zdarzeń jakoś istotnych i rugowania z pamięci tego wszystkiego, co zostanie uznane za nieznaczące, co nie miało wpływu na nasze emocje. Przeczuć mamy bez liku, zapamiętujemy zaś tylko te, które się "sprawdziły", i na tym co niektórzy budują swoje przekonania o rozmaitych intuicjach. Tymczasem gdyby każdą z nawiedzających nas myśli o charakterze przeczucia zanotować, a potem wśród nich policzyć te, które się sprawdziły, to wynik okaże się nieistotny statystycznie - czyli nie "odgadujemy" więcej niżby to wynikało z matematycznego prawdopodobieństwa (i nie więcej niż ci, którzy żadnych telepatycznych czy intuicyjnych skłonności u siebie nie znajdują).
Inną sprawą jest doszukiwanie się telepatii wśród rozmaitych oddziaływań interpersonalnych, w których dochodzi do pozaświadomej i pozawerbalnej komunikacji - z czego nie zdajemy sobie sprawy. Najłatwiej będzie to wytłumaczyć na przykładzie pewnego konia z początku ubiegłego wieku - konia o imieniu Mądry Hans.
Otóż zwierzę, wcześniej wyćwiczone, potrafiło stukając kopytem, odpowiadać na rozmaite pytania zadawane przez opiekuna - pytania na tyle różnorodne i wymagające minimalnego choćby abstrahowania, że nie sposób zjawisko podpiąć wprost pod jakąś koncepcje uczenia się czy warunkowania; wyglądało, że Hans rzeczywiście ma swój rozum. W rozwikłaniu zagadki pomógł dopiero kontrolowany eksperyment, który polegał na oddzieleniu konia i osoby zadającej pytania tak, że nie mogli się widzieć. Gdy Hans nie widział pytającego, nie był w stanie wystukać kopytem poprawnej odpowiedzi, trafność spadła z około dziewięćdziesięciu do ledwie kilku procent.
Okazuje się, że naszymi ruchami, sposobem zachowania, tonacją głosu, etc. przekazujemy, nie zdając sobie z tego sprawy, bardzo wiele informacji, które ktoś inny może odebrać i odpowiednio zinterpretować - i zadziałać według przekazywanych wskazówek, również nie zdając sobie z tego sprawy. Zachodzi to zwłaszcza w przypadku osób, które się dobrze znają, jednak nie jest to warunek konieczny - Hans "odpowiadał" także na pytania zadawane przez obcych ludzi, z czego wniosek, że istniej pewna gama wspólnych nieświadomych zachowań warunkowanych czy to biologicznie, czy kulturowo. Więc gdy spostrzegłszy kogoś, nagle poczujemy to czy owo, wcale nie telepatia to będzie, lecz syndrom Mądrego Hansa (który, tak na marginesie, wcale zbyt mądry nie był...).
Wydaje się zresztą, że kontakt wzrokowy nie jest tu konieczny. Przez długi czas o telepatię podejrzewano rozmaite gatunki zwierząt - by wytłumaczyć ich tajemnicze zachowania. Z czasem okazało się, że decydującą rolę ogrywają takie czy inne tropizmy, rzekoma telepatia daje się wytłumaczyć wyostrzeniem rozmaitych zmysłów: samiec pewnej ćmy potrafi z odległości kilometra namierzyć samicę i lecieć do niej węchowym śladem jak po sznurku. Podobnie jest z termicimi kopcami, budowanymi jednocześnie przez kilka brygad, które "dogadują" się na drodze zapachowej. Przykłady można mnożyć.
I jeszcze jeden sposób oddziaływania, będący jakimś rodzajem autosugestii, samooszukiwania. Gdy Roentgen odkrył promienie X, pewien francuski profesor, René-Prosper Blondlot, niesiony na fali patriotyzmu, odkrył promienie N (nie mylić z promieniowaniem neutronowym, które również bywa określane jako "n"). Badania potwierdzili inni, promienie zaczęto wykrywać w coraz to nowych sytuacjach, wielu doświadczało ich działania, które miało przejawiać się miedzy innymi tym, że w słabo oświetlonym pomieszczeniu człowiek może dojrzeć rzeczy wcześniej niewidoczne (np. godzinę na zegarze). Notabene promienie te miały jeszcze jedną niepokojącą właściwość: ich działanie dostrzegali jedynie Francuzi oraz bodaj kilku Anglików, inni musieli obejść się smakiem, a już zwłaszcza Niemcy nie byli w stanie niczego zaobserwować.
Sprawę rozgryzł ten trzeci - pragmatyczny i bezczelny Amerykanin: Robert Wood, profesor fizyki na jednym z amerykańskich uniwersytetów. Ten się nie ceregielił, tylko podczas jednego z eksperymentów zamienił po kryjomu metalowy pręt, mający emitować promieniowanie, na drewniany, oraz "zepsuł" jeden z przyrządów, wyciągając z środka istotną do działania całości część. Mimo to eksperyment się powiódł. Weryfikatorzy dostrzegali w mrocznym pomieszczeniu pewne rzeczy, o ile promienie N, emitowane przez drewniany kołek i zepsuty przyrząd, były włączone. A byli to poważni ludzie, którym nie w głowie proste oszustwa - widzieli, co chcieli widzieć, i byli przekonani, że wszystko to zachodzi naprawdę. To kolejna z właściwości naszej ułomnej psychiki - gdy się czegoś spodziewamy, a zwłaszcza gdy czegoś pragniemy, gdy mamy w czymś interes, możemy to jak najbardziej fizycznie "odczuć", mimo że żadne faktyczne oddziaływanie nie zachodzi.
Placebo
Skoro była i telekineza, i telepatia, to naturalnym będzie teraz wspomnieć o placebo - czyli leku bądź zabiegu o pozornym działaniu leczniczym. Istnieje grupa schorzeń, które, w mniejszym lub większym stopniu, podlegają wpływom "silnej woli", "wiary", czy czego tam jeszcze. Polega to na oddziaływaniu psychiki na funkcje somatyczne, głównie związane z układem odpornościowym i nerwowym. Mogą to być zwykłe bóle (które notabene można też wywołać - myśląc o nich), ale i schorzenia poważniejsze, z nowotworowymi na włącznie.Takie psychiczne leczenie można wspomóc (lub wyzwolić) aplikując pacjentowi placebo. Na przykład przy pewnym rodzaju brodawek lekarz zapisuje choremu maść nie mającą żadnych leczniczych właściwości - mimo to po pewnym czasie smarowania brodawki znikają. Samo przeświadczenie pacjenta o skuteczności leku wystarczy, by naczynia krwionośne brodawek zaczęły obumierać. Niestety, lekarz sam siebie tym sposobem nie wyleczy, gdyż zna zasadę działania.
To zjawisko jest poważnym problemem przy testowaniu nowych medykamentów, jako że nastawienie pacjenta może zafałszować właściwe działanie badanego specyfiku. Poprawa stanu chorego może wynikać z autosugestii - i może to to być zarówno poprawa rzeczywista, jak w przypadku obumierania brodawek, jak też i urojona: choremu może się wydawać, że czuje się lepiej, mimo że jego faktyczny stan się nie zmienia.
Dlatego też w takich badaniach stosuje się tzw. podwójną ślepą próbę. Dwie grupy pacjentów otrzymują tak samo wyglądający lek, z tym że w jednej grupie jest to badana substancja czynna, w drugiej zaś - placebo. Jednocześnie - i do tego sprowadza się "podwójność" próby - lekarze mający bezpośredni kontakt z pacjentami również nie wiedzą, kto dostaje lek, a kto jego imitację. Chodzi tu o wyeliminowanie syndromu Mądrego Hansa, a więc pewnych nieświadomych sugestii ze strony personelu medycznego. To już chyba najlepiej świadczy o stopniu naszego uwikłania w przeróżne wpływy i zależności, z których nie zdajemy sobie sprawy - wpływy jak najbardziej z "tego świata", jednak dla szeregowego śmiertelnika nieodgadnione.
Komentarze
Prześlij komentarz