Przywiązany do pala
Szuflada przejrzana i przygód Old Shatterhanda ciąg dalszy nastąpi - wkrótce. Teraz jednak, by nie narażać Czytelników na nadmiar szczęścia, mała przerwa i wpis obrazkowo-dygresyjny, choć jak najbardziej w indiańskich tematach.
Hortensja wspomniała pod poprzednim wpisem, że czytała Winnetou w wieku lat trzynastu - poszukałem w zakamarkach swojej pamięci i wyszło mi, że przy pierwszym zetknięciu z książką musiałem mieć lat 7-8, nie więcej, jako że zdarzenie miało miejsce jeszcze w starym mieszkaniu, gdzie na dnie jakiegoś pudła odkryłem jednego razu trzy grube księgi. Miały twarde oprawy i na okładkach intrygujące kolorowe ilustracje przedstawiające Indian. Pamiętam jeszcze kolory - tom pierwszy w odcieniu czerwonym, drugi - niebieski, trzeci w tonacji pomarańczowej. I na ten czas będzie pewnie przypadać moja pierwsza lektura, bo potem wracałem do książki niezliczoną ilość razy.
Był to pewnie mój pierwszy kontakt z tego typu literaturą, dotychczasowe lektury ze szkolnej biblioteki były przy tym nudne, banalne i dziecinne - wtedy jeszcze zdawałem się na to, co podała Pani, czas samodzielnego szperania po półkach i wydobywania rzeczy, o których nikt nie wiedział, że są w bibliotece, miał dopiero nastąpić. May był wstępem do mojej późniejszej fascynacji, do Verne'a.
Zresztą w szkolnej bibliotece odkryłem też inne książki Maya, co było sporym zaskoczeniem, gdyż przez długi czas historia Winnetou i reszty kompanii zamknięta była dla mnie w tych trzech głównych tomach. A tu nagle na półce znajduję swojsko brzmiący tytuł Old Surehand, a treść nie pozostawia złudzeń. Zacząłem z rozpędu od drugiego tomu, ale w końcu co to za różnica...
Ale moje najwcześniejsze "indiańskie" wspomnienia sięgają jeszcze wcześniej, czasów, gdy czytanie czegokolwiek nie było prostą sprawą, szczególnie zaś czytanie takich drobnych literek w książkach bez obrazków. I tylko te ilustracje pamiętam, skąpe i surowe szkice z jakiejś książki zniszczonej, zakurzonej i bez okładek, która walała się na zapiecku albo na kuchennym kredensie. Dwie - jedna przedstawiała Indianina (choć to wspomnienie bardzo niejasne), druga jakiegoś białego przywiązanego do pala - i ten widok fascynujący, to coś innego i nieznanego utrwaliło pewnie w mojej pamięci owo wspomnienie z lat, z których pamięta się bardzo mało. Czy był to Winnetou, czy któraś z innych książek Maya, czy może jeszcze coś innego, tego już zgadnąć nie sposób.
Hortensja wspomniała pod poprzednim wpisem, że czytała Winnetou w wieku lat trzynastu - poszukałem w zakamarkach swojej pamięci i wyszło mi, że przy pierwszym zetknięciu z książką musiałem mieć lat 7-8, nie więcej, jako że zdarzenie miało miejsce jeszcze w starym mieszkaniu, gdzie na dnie jakiegoś pudła odkryłem jednego razu trzy grube księgi. Miały twarde oprawy i na okładkach intrygujące kolorowe ilustracje przedstawiające Indian. Pamiętam jeszcze kolory - tom pierwszy w odcieniu czerwonym, drugi - niebieski, trzeci w tonacji pomarańczowej. I na ten czas będzie pewnie przypadać moja pierwsza lektura, bo potem wracałem do książki niezliczoną ilość razy.
Był to pewnie mój pierwszy kontakt z tego typu literaturą, dotychczasowe lektury ze szkolnej biblioteki były przy tym nudne, banalne i dziecinne - wtedy jeszcze zdawałem się na to, co podała Pani, czas samodzielnego szperania po półkach i wydobywania rzeczy, o których nikt nie wiedział, że są w bibliotece, miał dopiero nastąpić. May był wstępem do mojej późniejszej fascynacji, do Verne'a.
Zresztą w szkolnej bibliotece odkryłem też inne książki Maya, co było sporym zaskoczeniem, gdyż przez długi czas historia Winnetou i reszty kompanii zamknięta była dla mnie w tych trzech głównych tomach. A tu nagle na półce znajduję swojsko brzmiący tytuł Old Surehand, a treść nie pozostawia złudzeń. Zacząłem z rozpędu od drugiego tomu, ale w końcu co to za różnica...
Ale moje najwcześniejsze "indiańskie" wspomnienia sięgają jeszcze wcześniej, czasów, gdy czytanie czegokolwiek nie było prostą sprawą, szczególnie zaś czytanie takich drobnych literek w książkach bez obrazków. I tylko te ilustracje pamiętam, skąpe i surowe szkice z jakiejś książki zniszczonej, zakurzonej i bez okładek, która walała się na zapiecku albo na kuchennym kredensie. Dwie - jedna przedstawiała Indianina (choć to wspomnienie bardzo niejasne), druga jakiegoś białego przywiązanego do pala - i ten widok fascynujący, to coś innego i nieznanego utrwaliło pewnie w mojej pamięci owo wspomnienie z lat, z których pamięta się bardzo mało. Czy był to Winnetou, czy któraś z innych książek Maya, czy może jeszcze coś innego, tego już zgadnąć nie sposób.
Komentarze
Prześlij komentarz