Hokopoko Harakiri

Ostatnie pożegnanie było nadzwyczaj wzruszające. Z pobliskich i dalekich dzwonnic dzwony pogrzebowe biły nieustannie, gdy wokół posępnego szafotu przetaczał się złowróżbny warkot stu okrytych krepą bębnów, przerywany głębokim dudnieniem dział. Ogłuszające uderzenia gromów i oślepiający błysk błyskawic, które oświetlały przerażającą scenerię, świadczyły, że artyleria niebios użyczyła nadprzyrodzonego splendoru i tak już przeraźliwemu widowisku. Ulewny deszcz lał się z otwartych śluz gniewnego nieba na obnażone głowy zebranych tłumów, liczących według najskromniejszego rachunku około pięciuset tysięcy osób.

Oddział Dublińskiej Miejskiej Policji dowodzony osobiście przez Naczelnego Komisarza utrzymywał porządek wśród szerokich rzesz, którym dęta orkiestra z York Street skracała czas, zachwycająco wykonując na swych czernią okrytych instrumentach nieporównaną melodię, umiłowaną przez nas od kołyski, dzieło żałosnej muzy Speranzy. Sprowadzono specjalne pospieszne pociągi wycieczkowe i wyściełane omnibusy dla wygody naszych krewnych z prowincji, którzy przybyli nader licznie. Wielką uciechę spowodowali ulubieni śpiewacy uliczni Dublina L-n-h-n i M-ll-g-n, którzy odśpiewali W tę noc, nim Larry zawisnął na swój zwykły, wywołujący wesołość sposób. Nasi nieporównani dwaj żartownisie uzyskali olbrzymi popyt na swe ulotne pisemka wśród miłośników rodzaju komediowego i nikt z tych, którzy piastują w sercu sympatię dla prawdziwego, wyzutego z wulgarności irlandzkiego żartu, nie będzie im miał za złe ich ciężko zarobionych pensów. Dziatwa z Przytułku dla Dziewcząt i Chłopców, która wypełniła okna wychodzące na plac, uszczęśliwiona była tą nieoczekiwaną dodatkową rozrywką, a słowa uznania należą się Siostrom Mniejszym od Biedaków za ich wyśmienity pomysł udostępnienia biednej, pozbawionej rodziców dziatwie naprawdę pouczającej zabawy. Goście vice-królewscy, wśród których znajdowało się wiele wyśmienitych dam, zostali uplasowani przez Ich Ekscelencje na najlepszych miejscach wielkiej trybuny, podczas gdy malownicza zagraniczna delegacja, znana pod nazwą Przyjaciół Szmaragdowej Wyspy, została umieszczona na trybunie przeciwległej. Delegacja, obecna w pełnym składzie, złożona była z Commendatore Bacibaci Beninobenone (na pół sparaliżowanego doyen grupy, którego musiano ulokować na miejscu przy pomocy potężnego parowego dźwigu), Monsieur Pierrepaul Petitepatatnt, Arcyprącia Vladyszmira Chustkadonosowa, Parchiksięca Leopolda Rudolpha von Schwanzenbad-Hodenthaler, hrabiny Marhy Viraga Kisaszony Putrapesthi, Hirama Y. Bomboosta, hrabiego Athanatosa Karamelopulosa, Ali Baby Bakszysz Rahat Łukum Effendiego, Senor Hidalgo Caballero Don Pecadillo y Palabras y Paternoster de la Malora de la Malaria, Hokopoko Harakiri, Hi Hung Chang, Olafa Squirvissina, Mynheera Tryka van Traka, pana Poleaxe'a Pederasky'ego, Gęśęśtrzęś Prhklstr Krathinabritchisitcha, Herr Hurhausdirektorpraesidenta Hansa Chuechil-Steuerli, Nationalgimasium...(...) Kriegfrieda Ueberallgemeina. Wszyscy bez wyjątku delegaci określili najmocniejszymi z możliwych heterogenicznych zwrotów barbarzyństwo nie do opisania, którego mieli stać się świadkami. Gwałtowna sprzeczka (w której wzięli udział wszyscy) wybuchła pośród P.S.W., czy dzień ósmy, czy też dziewiąty marca jest dniem narodzin świętego patrona Irlandii. Podczas argumentacji uciekano się do kul armatnich, krzywych szabel, bumerangów, garłaczy, garnków z cuchnącą zawartością, tasaków, parasoli, proc, kastetów, worków z piaskiem i łomów żelaznych, a ciosy padały gęsto. Dziecko-policjant, posterunkowy McFadden, wezwany umyślnym kurierem z Booterstown, szybko przywrócił porządek i wykazując błyskawiczną orientację, zaproponował siedemnasty dzień miesiąca jako rozwiązanie jednakowo honorowe dla obu współzawodniczących grup. Bystra propozycja dziewięciostopowego olbrzyma natychmiast trafiła do wszystkich i została jednogłośnie przyjęta. Posterunkowy McFadden otrzymał serdeczne gratulacje od wszystkich P.S.W., z których wielu krwawiło obficie. Gdy wyciągnięto Commendatore Beninobenone spod prezydialnego fotela, jego radca prawny Avvocato Pagamimi wyjaśnił, że różnorakie przedmioty ukryte w jego trzydziestu dwu kieszeniach zostały usunięte przezeń podczas bójki z kieszeni młodszych kolegów w nadziei doprowadzenia ich na powrót do zdrowych zmysłów. Przedmioty (pośród których znajdowało się kilkaset damskich i męskich złotych i srebrnych zegarków) zostały natychmiast zwrócone prawowitym właścicielom i zapanowała ogólna harmonia.

Cicho, nieznacznie, Rumbold wstąpił na szafot w niepokalanym porannym stroju, ozdobionym jego ulubionym kwiatem Gladiolus Cruentus. Oznajmił swą obecność owym łagodnym rumboldiańskim odkaszlnięciem, które tak wielu próbowało (bez powodzenia) naśladować - krótkim, bolesnym, a jednak tak charakterystycznym dla tego człowieka. Przybycie sławnego na cały świat kata powitane zostało życzliwym rykiem olbrzymiego zgromadzenia, damy z vice-królewskiego orszaku zaczęły powiewać w podnieceniu chusteczkami, podczas gdy bardziej może nawet podnieceni zagraniczni delegaci wiwatowali hałaśliwie, wznosząc pomieszane okrzyki, hoch, banzai, eljenn, zivio, chnchin, polla kronia, hiphip, vive, Allah, pośród których dźwięczne evviva delegata krainy pieśni (wysokie podwójne F, przywodzące na myśl owe przeszywające urocze tony, którymi eunuch Catalani oczarował nasze prababki) łatwo dało się odróżnić. Była dokładnie godzina siedemnasta. Przez megafon dano niezwłocznie hasło do modlitwy i w jednej chwili wszystkie głowy obnażyły się, patriarchalne sombrero comendatore'a, które znajduje się w posiadaniu jego rodziny od czasu rewolucji Rienziego, zostało zdjęte przez jego przybocznego doradcę medycznego, dra Pippi. Uczony prałat, który udzielał ostatniej pociechy bohaterskiemu męczennikowi, mającemu ponieść karę śmierci, okazując wiele chrześcijańskiego ducha ukląkł w kałuży wody deszczowej, okrywszy siwą głowę sutanną, i wzniósł do stóp Tronu Łaski gorące modły błagalne. Obok kłody tkwiła nieruchoma, posępna postać kata z obliczem ukrytym w dziesięciogalonowym garnku przedziurawionym w dwóch miejscach otworami, spoza których wściekle lśniły jego oczy. W oczekiwaniu na złowrogi znak wypróbowywał ostrze straszliwej broni, pociągając nim po swym węźlastym przedramieniu lub odcinając szybko łby owcom, których stado przywiedli wielbiciele jego przerażającego, lecz niezbędnego urzędu. W pobliżu, na foremnym mahoniowym stole leżały w pięknym porządku: nóż do ćwiartowania i różne doskonałe wyostrzone narzędzia do patroszenia (specjalnie dostarczone ze znanej na cały świat firmy panów Johna Rounda i Synów w Sheffield, fabrykującej sztućce), terakotowa patelnia do pomieszczenia dwunastnicy, grubego jelita, ślepej kiszki, wyrostka robaczkowego etc., gdy zostaną szczęśliwie wyrwane, a także dwa podręczne dzbany mleczne, przeznaczone do zebrania najdrogocenniejszej krwi najdrogocenniejszej ofiary. Administrator połączonego przytułku dla psów i kotów oczekiwał napełnienia tych dzbanów, aby przewieźć je do owej dobroczynnej instytucji. Doskonały posiłek, składający się z płatów wędzonki i jajek, mistrzowsko przyrządzonego smażonego befsztyka z cebulką, smakowitych ciepłych śniadaniowych bułeczek i pokrzepiającej herbaty, został troskliwie przygotowany przez władze, aby mógł go spożyć główny aktor tragedii, który, przygotowawszy się na śmierć, znajdował się w doskonałym nastroju i od pierwszej do ostatniej chwili okazywał najwyższe zainteresowanie dla przygotowań, a dając wyraz samozaparciu tak rzadkiemu w naszych czasach, sprostał szlachetnie okolicznościom i wyraził przedśmiertne życzenie (na które natychmiast wyrażono zgodę), aby posiłek ów został podzielony w równych częściach pomiędzy członków Stowarzyszenia Ubogich i Chorych Przykutych do Łoża, w postaci daru na dowód jego szacunku i poważania dla nich. Wzruszenie osiągnęło nec i non plus ultra, gdy spłoniona oblubienica utorowała sobie drogę przez gęste szeregi patrzących i upadła na muskularną pierś tego, który dla niej miał odejść do wieczności. Bohater otoczył jej wiotki kształt kochającym uściskiem, szepcąc czule Sheilo, ma jedyna. Ośmielona nazwaniem jej po imieniu, jęła namiętnie całować wszystkie dostępne miejsca na jego osobie, których skromność więziennego stroju nie odgradzała od jej zapału. Przysięgła mu, gdy zmieszali słone potoki łez, że będzie czciła jego pamięć, że nigdy nie zapomni swego bohaterskiego chłopca, który poszedł na śmierć z pieśnią na wargach, jak gdyby udając się na zawody hurleyowe na trawie w Clonturk Park. Przywiodła mu znowu na myśl wspomnienia owych szczęśliwych dni radosnego wspólnego dzieciństwa nad brzegiem Anny Liffey, które spędzali na niewinnych igraszkach młodości, więc zapominając o straszliwym dniu dzisiejszym, wybuchnęli oboje serdecznym śmiechem, a pośród widzów, nie wyłączając wielebnego pasterza, zapanowała ogólna wesołość. Monstrualne audytorium trzęsło się po prostu z uciechy. Lecz natychmiast ogarnął ich smutek i połączyli dłonie po raz ostatni. Świeża ulewa łez lunęła z ich kanalików łzowych, a niezmierzone zbiorowisko ludzkie, poruszone do głębi duszy, wybuchnęło rozdzierającym łkaniem, nie najmniej przejęty był sam sędziwy proboszcz. Rośli, silni mężowie, strażnicy pokoju i dobroduszni wielkoludowie z Królewskiej Irlandzkiej Policji czynili otwarty użytek ze swych chusteczek i można z pewnością stwierdzić, że żadne oko nie pozostało suche w tym rekordowo wielkim zgromadzeniu. Najbardziej romantyczne wydarzenie nastąpiło, gdy przystojny młody absolwent Oxfordu, znany z rycerskości wobec płci pięknej, wystąpił ku przodowi i okazawszy swą kartę wizytową, książeczkę bankową i drzewo genealogiczne, oświadczył się o rękę nieszczęsnej młodej damy, prosząc, aby wyznaczyła dzień zaślubin, i został natychmiast przyjęty. Wszystkie damy na widowni zostały obdarzone gustownymi okolicznościowymi upominkami w postaci broszek w kształcie trupiej czaszki, ze skrzyżowanymi piszczelami, który to stosowny i szczodry uczynek wywołał nową falę wzruszenia: a gdy dzielny młody Oxfordczyk (noszący, nawiasem mówiąc, jedno z najbardziej czcigodnych nazwisk w historii Albionu) wsunął na palec spłonionej fiancee kosztowny pierścionek zaręczynowy, ze szmaragdami ułożonymi w formie czterolistnej koniczyny, podniecenie przekroczyło wszelkie granice...
J. Joyce: Ulisses

Komentarze