Zimnica

Na fundamentalne pytanie, czy zimnica to wystygła cieplica, nawet nie spróbuję tutaj odpowiedzieć. Jakie to ma zresztą znaczenie, gdy ziąb i wiatr na dworze i nie chce się nawet człowiekowi wysunąć nosa spod kołdry. I marzną łapki wszystkiemu, sikorkom, rudzikom, kosom, wiewiórkom, zającom, niedźwiedziom i, last but not least, kotom. A wszystko to wina jakichś Nieprzyjaznych Frontów Atmosferycznych, które, na wspak ocieplającemu się klimatowi i topniejącym lodowcom, dmuchają do nas paskudnym zimnem. Gorzej, że wcale nie musi to być okazjonalny wybryk, lecz symptom jakiejś dłuższej i stałej tendencji.

Do zachodnich brzegów Europy dociera bowiem prąd morski z porządną dawką ciepłej wody i to on właśnie odpowiada za stosunkowo łagodne zimy w tamtych rejonach - na tych samych szerokościach geograficznych w USA i Kanadzie jest znacznie chłodniej, zimy są znacznie bardziej srogie. Zaś wzrost globalnej temperatury, wzrost temperatury wody w oceanach i te wspomniane topniejące lodowce prawdopodobnie zakłócą cyrkulację oceanicznych wód i miast ocieplenia możemy na znacznym obszarze Europy zaobserwować ochłodzenie. Polska od oceanu leży dość daleko, więc co najwyżej dostanie nam się rykoszetem, chociaż jak bardzo, trudno przewidzieć. Na pewno będzie wiało...

burza

*
Miałem spraw zasadniczych nie poruszać, jednak po przekręceniu się na drugi bok jakoś mimowolnie zaczęło mi się o nich myśleć. Z tego pewnie, że po zmianie pozycji ciała do głosu doszła druga półkula mózgu, przejęła inicjatywę i teraz będzie spekulować w obszarach, które ją z kolei interesują.

Kilka dni temu, we wtorek bodajże, stałem ja sobie na przystanku autobusowym, było chłodno i wietrznie, ale słońce często i na dłużej wyglądało spomiędzy sunących wolno obłoków i grzało całkiem nieźle. I gdy słońca widać nie było, robiło się chłodno i nieprzyjemnie, zaś gdy się tylko pojawiało, aura stawała się całkiem znośna, a jak kto do tego miał czarną kapotę, to mu i ciepło było od tego grzania. Więc tak sobie myślę, że zimnica to może być pewien stan naturalny, pierwotny, zaś gdy taką zimnicę ogrzać, to wówczas otrzymujemy cieplicę. Im więcej grzania, tym większa cieplica, zgodnie z odpowiednim wzorem. Niestety podgrzać całe podwórko nie bardzo się daje domowymi metodami i trzeba tutaj czekać właśnie na słońce i owe Atmosferyczne Fronty. Kapryśne i mało przewidywalne.

Z drugiej strony takie zdefiniowanie zimnicy jest determinowane lokalnie, bo przecież jeśli cofniemy się w czasie o te piętnaście miliardów lat, do początków Wszechświata, to i okaże się, że właśnie ów pierwotny Wszechświat był gorący, i to mimo braku jakiegokolwiek słonka, które by grzało: był gorący sam z siebie, bo ciepło to w końcu nic innego jak energia poruszających się cząstek, też wedle odpowiedniego wzoru. Potem zaś Kosmos stygł, wychodziłoby więc, że zimnica to jednak wystygła cieplica. Nie jest to jednak takie proste. Wszechświat nie był bowiem gorący od zawsze (czyli od niewiadomokiedy), lecz i Wszechświat i jego gorącość zaczęły się od tzw. Wielkiego Wybuchu - sęk w tym, że nie wiadomo, co wybuchło, a tym samym nie sposób stwierdzić, czy to, co wybuchło, było zimne czy gorące. Więc jesteśmy w kropce, ot i filozofia...

A jakby powyższego było mało, to pojawia się jeszcze relatywizm kulturowy i osobniczy, bo co dla Eskimosa cieplica, to dla Mikronezyjczyka zimnica, i żadnemu po ludzku nie przetłumaczysz. Gorący lód, czyli letnia woda.

Mniejsza o to, lepiej spójrzmy w przyszłość. Po tym ociepleniu, które lokalnie może być też ochłodzeniem, przyjdzie w końcu jakaś solidna epoka lodowa, jako że historia ziemskiego klimatu składa się właśnie z takich naprzemiennych okresów chłodnych i bardzo chłodnych, włącznie z nasuwaniem się lodowca, oraz okresów o klimacie umiarkowanym. Ale to jeszcze pestka. Prawdziwe ochłodzenie przyjdzie za kilka miliardów lat, gdy nasze słońce zacznie stygnąć - i wówczas dopiero będzie zimnica. Na pocieszenie można dodać, że w początkach tego stygnięcia nasza gwiazda zacznie drastycznie zwiększać swoją objętość, rozdymać się, do tego stopnia, że pochłonie albo przynajmniej porządnie osmali planety wewnętrzne Układu Słonecznego. Ziemia zostanie więc spieczona na twardo, toteż zanim spadnie na nas wieczna zimnica, zażyjemy cieplicy, jakich mało. Ale do tego jeszcze droga daleka, więc nie ma się co nadmiernie ekscytować...
Obraz: Ferdynand Ruszczyc: Pustka

Komentarze