O czym mruczą koty...

Był to jakiś październikowy, jesienny dzień. Spacerując wśród pól, spotkałem Kota. Grzał się na słońcu pod miedzą, wyciągnięty i rozleniwiony. Posiedzieliśmy chwilę razem, a potem Kiciu przeciągnął się, otrzepał z kurzu i ruszył w pole. Daleko jednak nie poszedł, kilka metrów, na ugór, gdzie rosła sucha i pożółkła trawa. Tam sobie przycupnął obok ziemnej norki, rzucił na mnie okiem, dając do zrozumienia, coby mu nie przeszkadzać, bo to sprawa bardzo poważna. A po pewnym czasie zaczął z cicha pomrukiwać, szło to jakoś tak:

Sza cicho sza czas na myszę
Już oddech jej w norze słyszę
Tego naprawdę mi brak
Ona jedna prawdziwy ma smak
Mysza jak ta.
Mrau jak ta.


Bliżej i bliżej i bliżej i bliżej
Mam do niej...


Dalej akcja potoczyła się błyskawicznie. W trawie coś przemknęło, za czym Kiciu dał długiego susa, wzbijając obłok kurzu i rwąc nitki babiego lata. Potem podskoczył jeszcze ze dwa razy - ale już krótko, obracając się dookoła i wpatrując w trawę. Węszył jeszcze chwilę, szukał, kombinował. W końcu popatrzył na mnie spode łba, miauknął coś niezrozumiale i ruszył leniwie wzdłuż miedzy, na której siedziałem. Z wiatrem dotarło do mnie jeszcze jego mruczenie:

Znowu z myszą mi nie wyszło
Znowu plama znowu wstyd
Idę w pola hen daleko
Gdzie nie widział będzie nikt
Gdzie nie dotrze żaden krzyk


Tam gdzie obłok ten różowy
Pod nim smętny szary cień
Tam zostanę już na zawsze
I zapadnę w mroczny sen
Tam mnie znajdzie każdy dzień


Późno późno późno... późno jest
Sam wiem że zbyt późno jest
By zaczynać łowy znów...


Nie ten refleks nie ten wzrok
A do tego boli bok...


Późno późno późno... późno jest
Pa rararara rara
Mru rurururu ruru
By zaczynać łowy znów
Pera ge kera mrau kera mrau
Mru ra ra ge kera mru ra kera mru...


Cóż. Przypomniałem sobie wówczas harce, jakie Kiciu wyczyniał za młodu, gdy kocim zwyczajem bawił się złapaną myszą. I podśpiewywał sobie wtedy tak:

Bo do myszy trzeba kota
Tak ten świat zrobiony jest
To dopiero jest robota
Gdy kot swoją myszkę zje


I zjadł. Oblizał się jeszcze sumiennie, po czym znowu przycupnął przy norce, w której prawdopodobnie siedziała jeszcze jedna mysz. I tak zamruczał:

O mysza
Straciłaś towarzysza...


Tego październikowego dnia spotkaliśmy się jeszcze z wieczora. Siedziałem na pniaku za stodołą, Kot przyszedł, połasił się, nadstawił ucho do drapania. Potem przysiadł obok. Zachmurzyło się i od północy jął dmuchać zimny wiatr, na zachodnim niebie jarzyła się poświata słońca, które skryło się już za horyzontem. Kot westchnął, parząc tam, na to niebo, na rysujące się na mim kontury odległych drzew, i tak zamruczał:

Myszo myszo
Pamiętasz jesień ze snu
Gdy piszczałaś "On mnie zje!"
Ja goniłem przez pola
Jak młody bóg
Nic nie było za trudne o nie


W polu wrzała robota a słońce w dół
Wciąż spadało nie mogąc spaść
Chłop nasz jechał tuż obok wzbijając kurz
Na furmance wielgachnej aż strach


Ja wędrowałem przez cały ranek
Dzień mnie wyganiał nocą aż wracałem
Był tego roku myszy urodzaj
Następny będzie może za sto lat


Piękne były to czasy odległe tak
Jak najdalsza z najdalszych gwiazd
Minęły szybko w urywku dnia
I czarodziej ich żaden nie wróci nam


Mam swój kąt przy zagrodzie i miskę mam
I do Hoko chodzę na miód
Życie leniwie upływa tak
Ale nic nie jest proste jak wprzód...

kot

Frans Koppelaar: Kot Tom

Komentarze