Jarzyny, jarzyny zielone...

Na dworze popularne melodie subtelnie napisane na rozmaite instrumenty, od rogu sklejacza porcelany lub trąbki wyplatacza krzeseł do fujarki koziarza, który w ten piękny dzień podobny był do sycylijskiego pasterza, lekko instrumentowały ranek w "uwerturę na dzień świąteczny". Słuch, ten rozkoszny zmysł, przynosi nam towarzystwo ulicy odtwarzając wszystkie jej linie, rysując przesuwające się kształty, ukazując nam ich kolor.

(...)

Krzyki te, bardzo wyraźne w spokojnej dzielnicy (gdzie nie były już źródłem smutku dla Franciszki, a stały się źródłem słodyczy dla mnie), dochodziły mnie każdy ze swoją odmienną modulacją; recytatywy skandowane przez tych prostych ludzi tak, jakby były frazowane w tak popularnej muzyce Borysa, gdzie początkową intonację ledwo zmienia infleksja nuty pochylającej się ku innej - muzyka tłumu, raczej mowa niż muzyka. Było to: "Hej, hej, tutki, dwa su za tutkę!", sprawiające, że się rzucano do tutek z owymi okropnymi drobnymi mięczakami, które, gdyby nie Albertyna, brzydziłyby mnie, nie mniej zresztą niż ślimaki, które wykrzykiwano o tej samej porze. Tu również przekupień przywodził na myśl ledwie że zabarwiony śpiewem recytatyw Musorgskiego, ale nie tylko to. Bo oznajmiwszy niemal parlando: "Ślimaki, świeże, piękne ślimaki!...", przekupień przechodził w zamglony smutek Maeterlincka przełożony na muzykę Debussy'ego w jednym z owych bolesnych finałów, w których autor Pelleasa zbliża się do Rameau: "Jeśli mam ulec, tobież przystało być moim zwycięzcą?", i dodawał ze śpiewną melancholią: "Sześć su za tuzin!..."

Zawsze mi było trudno pojąć, czemu te tak konkretne słowa były "westchnięte" na tonie tak rozbieżnym z treścią, tajemniczym jak sekret sprawiający, że wszyscy mają smutne miny w starym pałacu, w który Melisanda nie zdołała wnieść radości; na tonie głębokim jak myśl starego Arkela, który stara się w najprostszych słowach zawrzeć całą mądrość i cały los. Te same nuty, na których wznosi się z rosnącą słodyczą głos starego króla Allemondy lub głos Golauda, aby powiedzieć: "Nie wiadomo, co się tutaj dzieje; może się to wydawać dziwne, nie ma może bezcelowych zdarzeń", lub: "Nie trzeba się bać; to tylko biedne tajemnicze stworzonko, jak wszyscy", pozwalały handlarzowi ślimaków powtórzyć w mglistej kantylenie: "Sześć su, sześć su za tuzin!" Ale ten metafizyczny lament nie miał czasu zamrzeć na krawędzi nieskończoności: przerywała go energiczna trąbka. Tym razem nie chodziło o rzeczy jadalne; libretto brzmiało: "Strzyże psy, trzebi koty, obcina uszy i ogony!..."

Niewątpliwie fantazja, dowcip każdego przekupnia lub przekupki wprowadzały często warianty w tekst wszystkich tych melodii, które słyszałem z łóżka. Mimo to uświęcona pauza dzieląca w połowie słowo, zwłaszcza kiedy się powtarzało dwa razy, nieuchronnie budziła wspomnienie starych kościołów. W wózeczku swoim zaprzężonym w oślicę, którą zatrzymywał przed każdym domem, aby wejść w podwórze, handlarz starzyzny, uzbrojony w bat, psalmodiował: "Ubrania, kupuję ubrania, ubra...a...nia!", z tą samą pauzą między dwiema ostatnimi zgłoskami "ubrania", co gdyby intonował: "Per omnia saecula saeculo...rum", lub "Reguiescat in pa...ce", mimo że nie wierzył zapewne w wiekuistość swoich ubrań ani nie ofiarowywał ich jako całun na ostatni spoczynek. I tak samo, (ponieważ od tej rannej godziny motywy zaczynały się krzyżować, handlarka jarzyn, popychając wózek, używała w swojej litanii gregoriańskiego podziału:

Jarzyna, jarzyna zielona,
Piękne, duże karczochy,
Kar...czochy...

Mimo iż z pewnością nie wiedziała nic o antyfonariuszu i o siedmiu tonach, z których cztery symbolizują wiedzę quadrivium, a trzy trivium.

Dobywając z fujarki, z kobzy melodie Południa, którego blask harmonizował z dzisiejszą pogodą, człowiek w bluzie, w baskijskim berecie, trzymając w ręku bykowiec, przystawał pod domem. Był to koziarz z dwoma psami, przed nim stado kóz. Ponieważ przybywał z daleka, zjawiał się w naszej dzielnicy późno; i kobiety cisnęły się z kubkami po mleko, które miało dać siłę ich malcom. Ale z pirenejskimi melodiami dobroczynnego pastucha mieszał się już dzwonek szlifierza, który krzyczał: "Noże, nożyczki, brzytwy!" Nie mógł z nim konkurować majster ostrzący piły; pozbawiony instrumentu, poprzestawał na wywoływaniu: "Kto ma piły do ostrzenia, ostrzę piły, ostrzę!", podczas gdy weselszy pobielacz, wyliczywszy kociołki, garnki, wszystko, co pobiela, intonował refren:

Tam-tam-tam,
Pobielam
Od dołu do góry,
Zatykam wszystkie dziury,
Dziury, dziury!

A małe Włoszęta, obnosząc czerwono malowane blaszane pudła, gdzie były oznaczone wygrywające i przegrywające numery, i tercząc grzechotką proponowały: "Panie, paniusie, zabawa - zabawa dla pań!"

*



Marcel Proust: Uwięziona
Claude Debussy: Pelleas i Melisanda

Komentarze